Lucjan Brychczy – wielki mały
13 czerwca 87 urodziny obchodzi Lucjan Brychczy, jedna z największych legend polskiej i warszawskiej piłki. Jest rodowitym Ślązakiem, jego ojciec walczył w Powstaniach Śląskich. Grał w Nowym Bytomiu i Gliwicach oraz reprezentacji Śląska, mimo że nie miał jeszcze dwudziestu lat. Kiedy zobaczył go Janos Steiner, zażądał natychmiastowego sprowadzenia go do…
13 czerwca 87 urodziny obchodzi Lucjan Brychczy, jedna z największych legend polskiej i warszawskiej piłki.
Jest rodowitym Ślązakiem, jego ojciec walczył w Powstaniach Śląskich. Grał w Nowym Bytomiu i Gliwicach oraz reprezentacji Śląska, mimo że nie miał jeszcze dwudziestu lat. Kiedy zobaczył go Janos Steiner, zażądał natychmiastowego sprowadzenia go do stolicy. Dosłownie natychmiastowego, ponieważ Brychczy został powołany do wojska na pół roku przed ustawowym terminem.
W połowie roku 1954 zameldował się w Warszawie i już tu pozostał. Od 67 lat bez przerwy w tym samy miejscu pracy. Najpierw jako piłkarz, potem trener, dziś tytularny członek sztabu szkoleniowego i honorowy prezes Legii.
Jeśli ktoś nie znał się na piłce, a popatrzył na Brychczego, pewnie najpierw się zdumiał, że jest niski (166 cm wzrostu) i że można tak „kiwać”. Brychczy przez kilkanaście lat imponował bodaj najlepszym dryblingiem w Polsce. Był fantastyczny technicznie. Nie ma zdjęcia, a zrobiono ich Brychczemu tysiące, na którym piłka byłaby od jego nogi dalej niż na odległość pół metra.
W jego przypadku to nie była sztuka dla sztuki. Każdy drybling kończył się podaniem lub strzałem. On piłki prawie w ogóle nie tracił. Nikt nie liczył ile bramek padło z jego podań. Wiadomo, że strzelił w lidze 182 – to klubowy rekord i drugi wynik w historii rozgrywek. Więcej zdobył tylko Ernest Pol (186), a Brychczego nie dogonił trzeci na liście Tomasz Frankowski (168).
W ciągu dziewiętnastu sezonów (1954 – 1972) Lucjan Brychczy rozegrał w Legii 452 oficjalne mecze (368 w lidze – to też klubowy rekord). Jeśli doliczymy spotkania towarzyskie będzie można mówić o około siedmiuset występach i trzystu bramkach. A do tego 58 spotkań w reprezentacji Polski, funkcja kapitana, udział w igrzyskach olimpijskich w Rzymie (1960). To wszystko świadczy o fenomenie Lucjana Brychczego.
Trener Janos Steiner nazwał go „Kicim” (po węgiersku „kicsi” znaczy – mały). Na odprawach przedmeczowych każdemu mówił co ma robić, tylko dla Brychczego nie miał żadnych zadań. „Kici das ist Kici” – i wszystko było jasne.
Legia ze Steinerem i Kicim zdobyła w roku 1955 swój pierwszy tytuł mistrza Polski. Miał wówczas 21 lat, był podstawowym graczem, a jego dwie bramki w dwóch meczach ze Stalą Sosnowiec (późniejsze Zagłębie) zadecydowało o pierwszym miejscu.
W roku 1966 Kici miał 32 lata i kiedy trenerem został Jaroslav Vejvoda, chciał zakończyć karierę. Czech przekonał go jednak, że przy jego umiejętnościach i formie powieszenie butów na kołku nie ma sensu. Jest nadal potrzebny drużynie, trenerowi i młodemu chłopcu, który został właśnie nowym zawodnikiem klubu. Vejvoda uznał, że przyda się doświadczony przewodnik, który poprowadzi ten talent po meandrach boiska. I tak się stało. Tym chłopcem był Kazimierz Deyna.
Decyzja Vejvody okazała się zbawienna. Legia zdobyła dwa tytuły mistrza kraju (1969, 1970), w rozgrywkach o Puchar Mistrzów dotarła do półfinału i dopiero na tm poziomie przegrała z Feyenoordem.
W ćwierćfinale tych rozgrywek Legia w Stambule zremisowała z Galatasaray 1:1, a w Warszawie pokonała go 2:0. Wszystkie trzy bramki strzelił Brychczy. Miał 35 lat i nie schodził z boiska na minutę. Ostatni mecz rozegrał dopiero w roku 1972. Miał wtedy ponad 37 lat. Było coś symbolicznego w tym, że kiedy żegnano go w listopadzie tamtego roku, wśród gości znalazł się też legendarny Wacław Kuchar.
Kici otrzymywał oferty gry w klubach francuskich i belgijskich, ale w jego czasach wyjazdy piłkarzy były niezwykle rzadkie, a w przypadku piłkarzy klubów wojskowych niemożliwe. Zresztą żeby zatrzymać go w Warszawie, po zakończeniu służby wojskowej awansowano go od razu na stopień chorążego. Doszedł do podpułkownika. Jego mundur wisi w klubowym muzeum.
Miał też wyjątkową propozycję. Po meczu Polska – Hiszpania na Stadionie Śląskim (1959), kiedy strzelił gola piętą (w drużynie gości grali m.in. Alfredo di Stefano, Luis Suarez i Francisco Gento), ktoś z hiszpańskiego kierownictwa powiedział, że Bychczy może wsiadać z nimi do samolotu, bo w Madrycie czeka na niego Real. Ale to się nie mogło spełnić i Kici stracił jedyną szansę na zrobienie być może kariery międzynarodowej.
Stefan Szczepłek