Czas doliczony ale niestracony…
Jako ostatni zakończyliśmy rozgrywki tego sezonu. Tym razem ostatni byli pierwszymi i …jedynymi!
Z decyzjami zwlekano przez ponad dwa miesiące w złudnej nadziei, że na pandemicznej mapie zmieni się na lepsze. Nadzieje były płonne, gdyż nad zarażonym boiskiem wciąż unosił się dym z zapalonych przez Chińczyków rac. W Lublinie czy w Olsztynie szybko pogaszono światła bez czekania na czas doliczony, nie bacząc na protesty rywali, ciesząc się z wyniku do przerwy. Gdzie indziej zawodów nie dokończono, bo albo wójt zabrał strażaków, albo piłkarze (niektórzy nawet amatorzy) musieli zbierać truskawki. Game is over – zadecydowała większość wojewódzkich związków piłkarskich. Większość, to nie znaczy, że wszyscy.
Mazowsze, z racji swej rangi i centralnego położenia w tym ogarniętym zarazą kraju, stara się mieć zawsze swoje zdanie, wyważone i rozsądne, optymalne dla ponad pół tysiąca klubów, co pomnożone przez liczbę piłkarzy, działaczy i kibiców daje potężny futbolowy elektorat. Decyzji o tym, czy zamknąć bufet, nie podjęto pod wpływem sugestii konklawe baronów, lecz po burzliwej dyskusji, od której drżała klimatyzacja sali konferencyjnej MOSiRu w Ząbkach. Ząbki przez kilka godzin wbijali wszyscy i we wszystkich, którzy znaleźli się na tej sali, a do oczu nie skakano sobie li tylko ze względu na dwumetrowe odstępy pomiędzy członkami mazowieckiego zarządu.
Być albo nie być, grać albo nie; oto były pytania. Były też i wnioski o anulowanie całej rundy jesiennej, odczytano cały plik pism z klubów, przewodzących stawce w lidze wojewódzkiej, które przytaczały swoje stanowiska na wypadek zakończenia rozgrywek już dziś i, według wnoszących, każdy miał rację. Z zaznaczeniem, że gdyby miało być inaczej, to gdzie jest sprawiedliwość albo duch sportu, a ponadto podczas zimowej przerwy zainwestowano w zespół spore pieniądze, które teraz trzeba będzie oddać bez walki, bo albo wójt zabierze, albo miejscowy sponsor się rozmyśli.
A więc grać czy nie? Grać, jeśli się da – tak postanowiono! Zasądzony czwórmecz liderów ligi wojewódzkiej bez wątpienia podniósł ciśnienie ludziom w terenie. Przewrotność losu, gdyż jakże często o wyniku meczu decyduje czas doliczony. I zadecydował, ale bez zbędnych teorii spiskowych i kalkulatorów, na murawach Mazowsza. Kto chciał grać – grał, kto nie – nikogo nie zmuszano. Drukarz utrzymał swoją przewagę, a Błonianka na boisku udowodniła swoje trzecioligowe aspiracje. Które z nich awansuje, okaże się w przedwyborczą sobotę na neutralnym boisku. I tak powinno być!
A jak będzie w przyszłym sezonie trzecia liga? To jeszcze zależy od naszych drużyn, którym dane jest dokończyć rozgrywki na drugoligowych murawach. Do zdobycia zostało ponad dwadzieścia punktów, ale nie będzie łatwo, bo oprócz skazanej na pożarcie Legionovii, ekipy z Siedlec i Pruszkowa nie mogą dojść do siebie po pandemicznej przerwie. Kuriozalnie, naszym drużynom bodaj najgoręcej kibicuje centrala piłkarska z Łodzi, która w przyszłym sezonie zawiadywać ma trzecioligowymi rozgrywkami tego makroregionu. Trzech spadkowiczów z Mazowsza jawiłoby się im jako organizacyjny armagedon…
Póki co, cieszmy się tym, co mamy, mając również powody do zadowolenia, gdyż mimo wielu partykularnych interesów, kolektywne i demokratyczne decyzje zarządu Mazowieckiego ZPN znalazły swoje uzasadnienie na boisku; na tle pozostałych wyszliśmy z opresji z twarzą i podniesionym czołem.
Nie oglądając się na przyszłość, na Puławskiej wcześniej też opracowano harmonogram rozgrywek w nadchodzącym sezonie, planując pierwszy jesienny gwizdek w środku lata, pierwszego sierpnia, ostatni zaś (bez względu na ulewy czy śnieżyce) na Świętego Mikołaja. I mimo, że nadal nie wiadomo, czy zespół Koronawirusa przystąpi jesienią do drugiej rundy, Mazowsze gra dalej.
Jacek Sowa