Warszawski sen
Majowy, świąteczny weekend, środowisku piłkarskiemu zaczyna się kojarzyć także z atmosferą futbolowego święta, w tym roku szczególnie. Uwertura z Lewandowskim w półfinale Ligi Mistrzów, dziecięcy finał Tymbarku na Narodowym i zaraz po nim – finał Pucharu Polski; czy może być piękniej ?
Dla nas, piłkarskiej braci Mazowsza, to czas szczególny, bo któż by nie chciał, aby sztandarowy Klub regionu nie był najlepszy. W lidze, jaka by ona nie była, działo się różnie, rekordowa liczba porażek w sezonie, zawirowania w szatni i w kuluarach, atmosfera gęsta nie tylko od rac odpalanych przez durnych zadymiarzy – taka była wiosna na Łazienkowskiej 3, oddalająca wielką „L” od europejskich salonów.
Była, miejmy nadzieję, bo po raz kolejny stołeczny klub pokazuje, gdzie jest jego miejsce, które z historycznej perspektywy czasu mu się należy. Że obojętnie, co dzieje się na korytarzach i w szatni, kiedy przychodzi czas, feniks powstaje niekoniecznie z popiołów (i broń Boże z dymu na trybunach!), na finiszu znów liczy się Legia.
Za wcześnie cieszyć się z fotela lidera ekstraklasy; tu jeszcze wszystko może się zdarzyć, ale jedną wejściówkę do europejskich rozgrywek legioniści już mają. I nie czas, aby zastanawiać się nad rolą, jaką odgrywa na ławce trenerskiej trzeci już w tym sezonie szkoleniowiec, ale niech tam, może być Dean „Martin Rio Bravo” Klafurić, byle polsko-cudzoziemska (byle nie odwrotnie!) Legia oddawała na boisku serce, pot i łzy (szczęścia oby!). Pucharowa środa na Narodowym była dla fanów futbolu wielkim świętem, dla warszawsko-mazowieckich szczególnie. Okazały Garnek Prezesa trafił we właściwe ręce, po godnym tego trofeum meczu; to już dziewiętnasty puchar w historii Łazienkowskiej. Czy będzie też trzynasty tytuł mistrza Polski, okaże się już 20 maja, w dniu, kiedy szykowane jest kolejne powstanie Wielkopolskie; oby nie podpalono także poznańskiego stadionu…
Cokolwiek by się zdarzyło, mamy za sobą chwilę wzruszenia, obrazki, które same wyciskały łzy : nestor Lucjan Brychcy, legionista od zawsze, w otoczeniu piskląt „Elki” – Niezgody i Szymańskiego, tysiące podniesionych w górę szalików, machających w rytmie hymnu Czesława Niemena… To piękny warszawski sen, bo jak mawiał Wiech : „.. bo faktycznie, pardon, nie masz jak Warszawa..! Dodajmy : Legia Warszawa, choć czasem nie wiadomo, za co ją kochamy…
(js)