Edmund Zientara – człowiek piłki
25 stycznia obchodziłby 92. urodziny Edmund Zientara. Był pierwszym piłkarzem, który na poziomie ligowym grał w Legii, Gwardii i Polonii. Koledzy zwracali się do niego: Andrzej. My, młodsi, długo nie wiedzieliśmy dlaczego. Mówiło się, że to pamiątka z wojny. To, co przeżył Edmund Zientara zostało w pamięci na całe…
25 stycznia obchodziłby 92. urodziny Edmund Zientara. Był pierwszym piłkarzem, który na poziomie ligowym grał w Legii, Gwardii i Polonii.
Koledzy zwracali się do niego: Andrzej. My, młodsi, długo nie wiedzieliśmy dlaczego. Mówiło się, że to pamiątka z wojny. To, co przeżył Edmund Zientara zostało w pamięci na całe jego życie. We wrześniu 1944 roku, w walkach powstańczych na Mokotowie zginął jego ojciec, szlifierz kamienia na schody i bruki. W grudniu tego samego roku tragicznie zmarła matka. On sam już od wielu miesięcy należał do „Szarych Szeregów”. Nosił pseudonim Dante a jego zadaniem było sporządzanie szkiców tzw. domów przechodnich, co przydało się powstańcom w 44 roku. Uczył się wtedy w tajnym liceum na Miodowej. Po wyzwoleniu dowiedział się, że z 23 kolegów z klasy wojnę przeżyło tylko trzech.
Przed wybuchem powstania rodzina Zientarów została przeniesiona z Ochoty na Ogrodową, na tyły sądów. W sierpniu własowcy zabrali stamtąd grupę mężczyzn i na Chłodnej rozstrzelali. Młody Zientara też już stał pod murem. Nim padła salwa podszedł do niego esesman z pytaniem: Ile masz lat!? Znał kilka słów po niemiecku i słowo „15” też. Esesman wziął go za kołnierz i pchnął do grupy kobiet z dziećmi.
Po zakończeniu wojny został sam, nie miał z czego żyć. Zgłosił się do pracy jako strażnik więzienny na Rakowieckiej. Konwojował Niemców, pracujących przy ekshumacji poległych podczas powstania. Miał 16 lat, za duży szynel, starego mausera bez naboi, żadnych widoków. Usłyszał, że dwuletnia szkoła młodszych oficerów służby zdrowia szuka chętnych, pojechał więc do Łodzi. Dawali jedzenie, prycze, ale indoktrynowali ponad wrażliwość warszawiaka, wychowanego na najlepszych patriotycznych wzorcach.
Za sianie wrogiej propagandy podczas plebiscytu „Trzy razy Tak” został przeniesiony do jednostki w Kielcach. Tam było jeszcze gorzej, miał już zresztą łatkę wichrzyciela. W wieku 17 lat trudno dać sobie z tym radę. Kiedy podanie o zwolnienie z wojska odrzucono, Zientara uciekł do Warszawy.
To była dezercja. Ukrywał się u rodziny w Henrykowie, od której dostał nowe papiery na nazwisko rozstrzelanego przez Niemców siostrzeńca Andrzeja Szczepańskiego. Używał tych papierów przez kilka lat. W roku 1949 sąd wymierzył mu karę dwóch lat więzienia, potem ją zawiesił, nigdy nie dał pisemnego uzasadnienia. Ani o wyroku, ani o ułaskawieniu.
Pan Edmund opowiedział o tym dopiero pół wieku później. Był twardym mężczyzną, ale zostało w nim coś takiego, rodzaj strachu, który może zrozumieć ktoś, kto przeżył okupację, tragedię i wciąż się boi. Raz tylko widziałem go płaczącego. Kiedy znalazł swoje nazwisko na „liście Wildsteina”, gdzie kaci i donosiciele byli obok swoich ofiar, ale nie napisano kto jest kim. Zientara znalazł się tam, ponieważ grał w milicyjnej Gwardii, brał więc pensję z MSW. Nie on jeden to odchorował.
Był taki okres, kiedy nie mając domu mieszkał u rodziny wuja, który był stróżem eleganckiej kamienicy przy Alei Róż. Zientara, kapitan reprezentacji Polski w suterenie, a trzy piętra wyżej premier Józef Cyrankiewicz. Może nawet premier oklaskiwał go na stadionie, nie wiedząc, że ten piłkarz to jego sąsiad.
Spełniły się jego marzenia, wyjawione ojcu podczas meczu Polski z Węgrami na stadionie Wojska Polskiego, cztery dni przed wybuchem wojny. Miał 10 lat, tata kupił mu bilet za 2 zł., co stanowiło równowartość dziesięciu lodów Pingwin. Ale już znał reprezentantów Polski a chciał na własne oczy zobaczyć Ernesta Wilimowskiego i grać jak on.
Dziesięć lat później sam zadebiutował w reprezentacji. Bronił jej barw 40 razy. Był kapitanem podczas igrzysk olimpijskich w Rzymie, to on kilkakrotnie wymieniał proporce z Ferencem Puskasem, kapitanem węgierskiej „Złotej jedenastki” aż w roku 2006 pojechał do Budapesztu na jego pogrzeb. Brał udział w meczach otwierających Stadion Dziesięciolecia w Warszawie, Stadion Śląski w Chorzowie i Camp Nou w Barcelonie. W muzeum FC Barcelona znajduje się zdjęcie reprezentacji Polski, występującej jako kadra Warszawy, z Syrenką na piersiach, wyprowadzanej przez Edmunda Zientarę.
Grał w Polonii, Gwardii i Legii. W roku 1956 zdobył z nią tytuł mistrza Polski a 14 lat później, już jako trener powtórzył ten sukces. Po nim taki wyczyn powtórzyli Jacek Magiera i Aleksandar Vuković, ale oni nie są rdzennymi warszawiakami. Zientara miał wtedy w drużynie Lucjana Brychczego, Kazimierza Deynę, Roberta Gadochę… Po kolejnych sześciu latach pracy zajął pierwsze miejsce w lidze ze Stalą Mielec Henryka Kasperczaka i Grzegorza Laty. W nagrodę zagrał z Realem Madryt Paula Breitnera i Vicente del Bosque. Przegrali, ale z godnością.
W PZPN był szefem szkolenia, sekretarzem generalnym, członkiem zarządu, dyrektorem biura. Organizował spotkania dawnych reprezentantów Polski. Miał w notesie setki telefonów. Dzwonił, zapraszał na spotkania przy okazji meczów. Żył piłeczką do końca..
Edmund Zientara zmarł 3 sierpnia 2010 roku, na cztery dni przed otwarciem nowego stadionu przy Łazienkowskiej. Z zaproszenia na mecz Legia – Arsenal skorzystał już tylko jego syn.
Stefan Szczepłek