Janusz Żmijewski – postrach obrońców
4 marca 1943 roku urodził się Janusz Żmijewski.Na boisku groźny kolekcjoner przydomków : „Pele” i „Jojo”, najczęściej „Żmija”… Kiedy w roku 1968 wystąpił na Stadionie Dziesięciolecia przeciw Brazylii, z dziewięciu bramek, jakie wtedy padły (6:3 dla Canarinhos) jego była najbardziej „brazylijska”. Przedryblował w polu karnym całą obronę i z…
4 marca 1943 roku urodził się Janusz Żmijewski.Na boisku groźny kolekcjoner przydomków : „Pele” i „Jojo”, najczęściej „Żmija”…
Kiedy w roku 1968 wystąpił na Stadionie Dziesięciolecia przeciw Brazylii, z dziewięciu bramek, jakie wtedy padły (6:3 dla Canarinhos) jego była najbardziej „brazylijska”. Przedryblował w polu karnym całą obronę i z bliska kopnął piłkę do siatki. Gdyby Brazylijczycy wiedzieli, że jeden z przydomków polskiego skrzydłowego to „Pele”, pewnie przestaliby się dziwić. Mówiono też na niego „Jojo”, „Perfumo”, po prostu „Żmija” lub „Koń”, ponieważ biegnąc pochylał się rytmicznie do przodu i do tyłu.
Miał długi tułów, nisko osadzony środek ciężkości i potężne uda. Przewrócenie go wymagało od obrońcy nadludzkiej siły. Zresztą, rzadko do takich prób dochodziło, ponieważ Żmijewski był szybszy od wszystkich bocznych obrońców w kraju. Z wyjątkim Jerzego Woźniaka, ale on grał w tej samej drużynie.
Żmijewski jest wychowankiem OKS Otwock. Stadion tego klubu znajduje się blisko granicy Otwocka z Karczewem. Tam talenty nie giną. Dostrzeżono go więc już jako juniora, przeniesiono do Legii, a w roku 1961 włączono do kadry słynnych „Portugalczyków”, reprezentacji, która zajęła drugie miejsce na Turnieju UEFA (w praktyce mistrzostw Europy juniorów) w Portugalii.
Miał trzy cechy, charakteryzujące dobrego napastnika: technikę, szybkość i strzał. Kiedy miał swój dzień, robił na boisku spektakl. Jak minął dwóch przeciwników i był z siebie zadowolony, próbował przedryblować kolejnych. Kiedy mu się udało, a nie były to rzadkie popisy, szalał dalej, a wraz z nim wyjąca z radości publiczność. A kiedy jeszcze po takich akcjach zdobywał bramkę tupanie na trybunie krytej było tak głośne i rytmiczne, że w gabinecie sekretarza generalnego Edwarda Potorejki spadały z półek puchary.
W latach sześćdziesiątych miałem swoje stałe miejsce na trybunie Górnej D (od strony kanałku), szósty rząd od dołu, na wprost pola karnego. Chociaż miejsca nie były numerowane, przychodzili tam wciąż ci sami ludzie. Między innymi trójka przyjaciół: aktor Gustaw Holoubek oraz pisarze Tadeusz Konwicki i Stanisław Dygat. Po jednej z takich fascynujących akcji Żmijewskiego, po której zdezorientowany obrońca wyleciał na bieżnię, jakiś kibic w amoku krzyknął: „Ale go wpuścił w maliny”. Było to wtedy zawołanie nowe. Holoubek nachylił się do Konwickiego, aby mu to powtórzyć, a ja słuchałem jak aktor i pisarz z szacunkiem wyrażają się o żywym języku polskim.
Janusz Żmijewski spędził w Legii jedenaście lat (1961 – 1971), przyczyniając się do największych sukcesów klubu: dwóch tytułów mistrza (1969, 1970), dwukrotnego zdobycia Pucharu Polski (1964, 1966), udziału w półfinale PEMK (1970) i ćwierćfinale (1971).
Związana jest z nim historia. która brzmi dziś niewiarygodnie. Kiedy Legia jechała do Rotterdamu na rewanż z Feyenoordem w półfinale rozgrywek o Puchar Mistrzów niespodziewanie dla wszystkich celnicy na Okęciu przeprowadzili drobiazgową kontrolę. W bagażach Żmijewskiego i bramkarza Władysława Grotyńskiego znaleziono w sumie dwa i pół tysiąca dolarów.
Wprawdzie za posiadanie dolarów nie groziła już kara śmierci, ale i tak zrobiła się duża afera, bo wywóz dewiz z kraju był zabroniony. Ostatecznie obydwu piłkarzy zawieszono. Mijały miesiące, zbliżał się pucharowy mecz ze Standardem, należało odrobić stratę jednej bramki z Liege. W wąskim gronie postanowiono więc zamydlić oczy partyjnym kacykom od wychowania młodzieży, oddając piłkarza pod kuratelę Związku Młodzieży Socjalistycznej. Jego przewodniczącym w Legii był znakomity biegacz na 400 metrów Andrzej Badeński, kolega Żmiji od balang i kart. Chłopaki dobrze się bawili, a do zarządu stołecznego ZMS wysłano raport, że Żmijewski już zrozumiał swój błąd. Resocjalizowanemu przestępcy dewizowemu darowano resztę kary. Mógł wybiec na boisko w spotkaniu ze Standardem, a kiedy w 20. minucie strzelił bramkę, dającą awans, publiczność oszalała z zachwytu.
Żmijewski był niezwykle rozrywkowym człowiekiem, a jednocześnie bardzo lubianym, bo nie miał nic z gruboskórnego prymitywa, był inteligentny i pierwszy do żartów. Bywalec wszystkich ważniejszych stołecznych lokali, które odwiedzał w towarzystwie kolegów z Łazienkowskiej czy Bogdana Łazuki. Pierwszy przewodnik zagubionego po przyjeździe do wielkiego miasta Kazimierza Deyny. Stały bywalec toru na Służewcu.
W roku 1967, w wygranym meczu reprezentacji z Belgią w Brukseli 4:2 strzelił trzy bramki. Na stadionie Heysel obecna była akurat grupa trenerów z Konga, którzy przyjechali do Belgii na szkolenie. Nagrali ten mecz na taśmie filmowej, zrobili kopie i pokazywali akcje Janusza Żmijewskiego na kursach trenerskich w krajach afrykańskich. Dzięki temu przez pewien czas stał się on dla całej Afryki wzorem nowoczesnego skrzydłowego.
Stefan Szczepłek