29 kwietnia 2021

Marek Kusto – Mareczek od brameczek

29 kwietnia obchodzi 67. urodziny Marek Kusto. Krakus, który spędził w Legii pięć lat. Zdobył z nią dwukrotnie Puchar Polski.    Był jednym z największych talentów lat siedemdziesiątych, ważnym członem ataku Wisły, o którym mówiło się „Trzej Panowie K”: Kazimierz Kmiecik, Zdzisław Kapka i właśnie Kusto. Wydawało się, że doprowadzą…

29 kwietnia obchodzi 67. urodziny Marek Kusto. Krakus, który spędził w Legii pięć lat. Zdobył z nią dwukrotnie Puchar Polski.

   Był jednym z największych talentów lat siedemdziesiątych, ważnym członem ataku Wisły, o którym mówiło się „Trzej Panowie K”: Kazimierz Kmiecik, Zdzisław Kapka i właśnie Kusto. Wydawało się, że doprowadzą Wisłę na szczyt i się w Krakowie razem zestarzeją.

   Toteż przyjście Kusty do Legii latem 1977 roku stało się sensacją ogólnopolską. Dokonał dobrego wyboru, a jego przywitanie z Warszawą należało do najbardziej efektownych, jakie piłkarz może sobie wymarzyć. W pierwszym występie przeciw szwedzkiej Landskronie w Intertoto strzelił jedyną, zwycięską bramkę. Po pięciu minutach gry w koszulce Legii.

W drugim, z Young Boys Berno, wygranym 4:1 zdobył trzy gole w ciągu 25 minut. Rozegrał też inny, fantastyczny mecz, w ćwierćfinale Pucharu Polski przeciw Gwardii (1979). Legia wygrała 5:1, a Kusto zdobył cztery bramki. Z Legią wywalczył dwukrotnie Puchar Polski (1980, 1981). W pierwszym z finałów, przeciw Lechowi w Częstochowie wbił dwie z pięciu bramek.

Jak kibice mieli go nie kochać? Z tej sympatii zrodził się dwuwiersz, krążący po trybunach: „Kusto Mareczek i mamy parę brameczek”. To był taki piłkarz, który mógł snuć się niewidoczny po boisku przez trzy czwarte meczu. Nie chciało mu się walczyć, tracił piłki, bywał irytujący dla trenerów i kibiców. „Marek, obudź się” – krzyczeli jedni i drudzy, co czasami przynosiło nadspodziewany efekt.

  W przebudzonym Kuście budził się też artysta. Stawał się niesłychanie szybkim skrzydłowym, nieosiągalnym dla przeciwników. Miał taki charakterystyczny, prosty i bardzo skuteczny zwód. Udawał, że idzie z piłką w lewo, robił w tym kierunku jeden krok, więc obrońca za nim. Wtedy Kusto przyśpieszał gwałtownie ruszając w prawo. Obrońca zostawał kilka metrów z tyłu i już nie miał szans, bo na starcie Marek był najszybszy w Polsce. Na następnych metrach zresztą też. I to z piłką przy nodze.

Rzadko plamił się główkowaniem. Był przystojnym, wysokim mężczyzną, eleganckim na boisku i dbającym o wygląd poza nim. Zawsze wyprostowany, co w jeszcze większym stopniu dodawało jego ruchom dostojności.

   Należał do ulubionych napastników Andrzeja Strejlaua, w którego reprezentacji młodzieżowej miał pewne miejsce. Ale do pierwszej reprezentacji nie miał szczęścia, bo na skrzydłach grali w niej najlepsi na świecie: Grzegorz Lato i Robert Gadocha. Kusto był na pewno większym artystą niż ciężko pracujący Włodzimierz Smolarek, na którego zawsze można było liczyć. A nikt nie wiedział, czy Kusto będzie miał akurat swój dzień, czy nie. Trzej selekcjonerzy powoływali go na finały mistrzostw świata: Kazimierz Górski, Jacek Gmoch i Antoni Piechniczek. Z dwóch mundiali przywiózł medale, chociaż dwa pierwsze – w Niemczech i w Argentynie – przesiedział na ławce.

   Karierę kończył w SK Beveren, w barwach którego zdobył mistrzostwo i Puchar Belgii. W ciągu ośmiu sezonów rozegrał tam mniej więcej tyle samo meczów co w Wiśle i Legii razem wziętych. Jego partnerem w ataku Beveren był „superrezerwowy” z czasów europejskiej świetności Liverpoolu David Fairclough.

   Marek Kusto wrócił do Polski na początku lat dziewięćdziesiątych, ale nie do Warszawy, tylko do Krakowa. Jako 38-letni zawodnik trenował jeszcze z kadrą pierwszego zespołu Wisły i niewiele brakowało, a wróciłby na boisko ligowe. Ostatecznie jednak przeniósł się na pozycję trenera.

Stefan Szczepłek