29 maja 2020

Czas doliczony

  Większość związków piłkarskich zakończyła rozgrywki, obligowanych rundą tegorocznej wiosny. Z decyzją tą zwlekano przez ponad dwa miesiące w złudnej nadziei, że na pandemicznej mapie zmieni się na lepsze. Nadzieje były płonne, gdyż nad zarażonym boiskiem wciąż unosi się dym z zapalonych przez Chińczyków rac. Choć sędzia główny z Warszawy nadal nie wypuszcza piłkarzy z szatni, najwierniejsi kibice wciąż trwają, łudząc się, że mecz będzie kontynuowany.

    W Lublinie czy w Olsztynie szybko pogaszono światła bez czekania na czas doliczony, nie bacząc na protesty rywali, ciesząc się z wyniku do przerwy. Gdzie indziej zawodów nie dokończono, bo albo wójt zabrał strażaków, albo piłkarze (niektórzy nawet amatorzy) musieli zbierać truskawki. Game is over – zadecydowała większość prezesów wojewódzkich związków piłkarskich, zwanych dalej baronami. Większość, to nie znaczy, że wszyscy.

    Mazowsze, z racji swej rangi i centralnego położenia w tym ogarniętym zarazą kraju, stara się mieć zawsze swoje zdanie, wyważone i rozsądne, optymalne dla ponad pół tysiąca klubów, co pomnożone przez liczbę piłkarzy, działaczy i kibiców daje potężny futbolowy elektorat. Decyzji o tym, czy zamknąć bufet, nie podjęto pod wpływem sugestii konklawe baronów, lecz po burzliwej dyskusji, od której drżała klimatyzacja sali konferencyjnej MOSiRu w Ząbkach. Ząbki przez kilka godzin wbijali wszyscy i we wszystkich, którzy znaleźli się na tej sali, a do oczu nie skakano sobie li tylko ze względu na dwumetrowe odstępy pomiędzy członkami mazowieckiego zarządu.

    Być albo nie być, grać albo nie; oto były pytania. Były też i wnioski o anulowanie całej rundy jesiennej, co podniósł delegat z Mińska, lecz tego Mazowieckiego, więc nie był to Łukaszenka. Odczytano cały plik pism z klubów, przewodzących stawce w lidze wojewódzkiej, które przytaczały swoje stanowiska na wypadek zakończenia rozgrywek już dziś i, według wnoszących, każdy miał rację. Z zaznaczeniem, że gdyby miało być inaczej, to gdzie jest sprawiedliwość albo duch sportu, a ponadto podczas zimowej przerwy zainwestowano w zespół spore pieniądze, które teraz trzeba będzie oddać bez walki, bo albo wójt zabierze, albo miejscowy sponsor się rozmyśli. W tym lokalnym Cafe Futbol tym razem nie pytano Pana Sławka o zdanie, gdyż on sam był zainteresowany; zresztą było panów Sławków dwóch… Padały argumenty, dotyczące braku przygotowania do ewentualnego wznowienia rozgrywek, co wywołało zrozumiałą furię zawsze walecznego Romana Koseckiego i uśmieszki na twarzach innych, byłych zawodników, zasiadających w mazowieckim zarządzie.

    A więc grać czy nie? Grać, jeśli się da – tak postanowiono, po przegłosowaniu przygotowanego w Pruszkowie elaboratu. Kiedy? Gdy premier pozwoli! Kto ma zagrać? Ci najbardziej zainteresowani, a na dokładkę paru mniej zaangażowanych, żeby było do pary. A jak nie zdążą? To wtedy zastosuje się regulamin, ten podstawowy, centralny Polskiego Związku Piłki Nożnej, który premiuje formę z wielu meczów (punkty plus bramki), a nie tylko wymęczone jeden zero w challenge’u na błocie własnego boiska.

    Czwórmecz liderów południowej grupy ligi wojewódzkiej bez wątpienia podniósł ciśnienie ludziom w Radomiu, Piasecznie czy Błoniu, a co dopiero w Sulejówku. Szansę, co prawda iluzoryczną, dostał natomiast klub z Mińska, którego prezes przecież chciał anulowania jesiennych rozgrywek. Ot, przewrotność losu, gdyż jakże często o losach meczu decyduje czas doliczony!

    Przewrotne są także enuncjacje niektórych działaczy z samego początku piłkarskiego łańcucha pokarmowego, ubolewających, że ich A-klasowe puzzle zostały zimą, ogromnym nakładem finansowym dokładnie posklejane i właśnie mieli zamiar zaatakować czołówkę tabeli, premiowaną awansem do ligi okręgowej. A tu taki klops!

       Klopsem, czyli mieszanką tego, co nie spadło z talerza wiosną, podaną w gęstym sosie, będą dwudziesto- nawet zespołowe niższe ligi, którym przyjdzie zorganizować rozgrywki w przyszłym sezonie. Sezonie, którego terminarz, nie oglądając się na przyszłość, na Puławskiej już opracowano, planując pierwszy jesienny gwizdek w środku lata, pierwszego sierpnia, ostatni zaś (bez względu na ulewy czy śnieżyce) na Świętego Mikołaja. O innych sprawach, poza meczowych, na razie się nie mówi. Zwłaszcza o pieniądzach, o które najmniej martwią się udzielający w różnych mediach „publikatorzy”, dla których bezkrytyczne ferowanie ocen bez żadnych konsekwencji i robienie taniej sensacji to po prostu bułka z masłem. A najlepiej Bułka z Lamborghini…

     Czas doliczony trwa i trawestując słynny okrzyk Tomka Zimocha chciałoby się zawołać: – Panie Premierze, kończ Pan już ten mecz!

 

Jacek Sowa